Kontakt: Rynek 1, 33-300 Nowy Sącz, tel. +48 18 443 53 08, +48 18 44 86 500

Piątek, 03 października 2025 r.    Imieniny obchodzą: Teresa, Gerard, Jan

Kategoria: Komunikaty Biura Prezydenta

Sądeckie świadectwo:

Marsz z Auschwitz
Pod koniec wojny esesmani z Auschwitz, usiłując zatrzeć ślady swych zbrodni, rozpoczęli demontaż i niszczenie komór gazowych i krematoriów oraz innych obiektów, a także palenie dokumentów. Więźniów zdolnych do marszu usiłowano ewakuować w głąb Rzeszy.
W dniach 17-21 stycznia 1945 roku wyprowadzono z KL Auschwitz i jego podobozów około 56 tysięcy więźniów i więźniarek w pieszych kolumnach ewakuacyjnych, konwojowanych przez silnie uzbrojonych esesmanów. Wielu z nich straciło życie podczas tej tragicznej ewakuacji nazywanej „marszem śmierci”. Tych nielicznych (kilka tysięcy), pozostawionych przez Niemców w obozie, oswobodzili żołnierze Armii Czerwonej w dniu 27 stycznia 1945 roku.
W „marszu śmierci” szedł Izak Goldfingfer, sądecki Żyd, rocznik 1925, więzień Auschwitz (nr 161154).
- Ruszyliśmy w drogę po południu. Ciągnęliśmy wózek. Mnie zaprzęgnięto do dyszla, razem z trzema kolegami zastępowaliśmy parę koni. Na wierzchu, wysoko nad nami, siedział kapitan SS Fritz i okładał nas batem. Wózek ciężki, bo poza Fritzem, leżały tam artykuły spożywcze przeznaczone dla esesmanów. Wystrzały artyleryjskie, niebo różowe od pożarów, zapach dymu – zbliżała się wraz z ofensywą Armii Czerwonej upragniona wolność.
Ale nie dla nas.
Dla nas nadeszły godziny dantejskiej próby.
Z niepokojem obserwowaliśmy pędzących nas Niemców. Baliśmy się tych ostatnich, decydujących o naszym życiu, chwil, Każdy podejrzany ruch groził śmiercią. Widziałem esesmanów, którzy dla dodania sobie otuchy strzelali jak do kaczek do bezbronnych, umęczonych więźniów. Uciekających wyłapywali jeden za drugim, zabijali na miejscu. Na przedmieściach Sosnowca zginęło co najmniej 20 kolegów, wszyscy z mojego baraku, znałem każdego po imieniu, wszyscy rówieśnicy, po 18-19 lat.
Noc była zimna, przeraźliwie zimna i znów nasz wózek brnął przez koleiny śniegu, rozdeptywane naszymi drewnianymi butami. Pocieszaliśmy się szeptem, namawialiśmy do zebrania ostatnich sił, żeby przetrwać. Łudziłem się: może dogonią nas Rosjanie? Ale to były tylko senne marzenie, majaki w nieludzkim zmęczeniu. Oprawcy w czarnych mundurach wciąż otaczali nas szczelnym kordonem. Nie było mowy o ucieczce, nie było mowy o ocaleniu.

Wolność dla Jankełe
Nagle upadł kolega z drugiej strony dyszla. Wózek stanął. Fritz odciągnął Jankełe na stronę i strzelił mu w tył głowy, Miejsce Jankełe zajął przy dyszlu ktoś inny. Kawalkada znów ruszyła. Jankełe został na skraju drogi. Był już wolny.
Esesmani szaleli, poganiali, krzyczeli, jak opętani. Za naszym „pochodem” zostawało coraz więcej trupów. Już nie odzywaliśmy się ani słowem, rozpaczliwie przebieraliśmy nogami w ciężkich trepach. Parciane rzemienie wrzynały się w ramiona. Wiemy, że Niemcy są ogarnięci tylko jedną myślą: jak uciec przed Ruskimi. Wiedzieli, że przegrali wojnę i szukali możliwości dostania się do niewoli amerykańskiej.

Szliśmy całą noc
Tuż przed świtem uległem jakiemuś letargowi. Jak na taśmie filmowej powróciły przed oczami wspomnienia rodzinnego domu. Te same, które towarzyszyły mi od początku moich tułaczek obozowych, od 1941 roku, jeszcze w Tropiu i Rożnowie, przy budowanej zaporze wodnej, aż po Szebnie koło Jasła, gdzie wygrzebałem się z dołu śmierci, wypełnionymi setkami nieżywych ciał, uśmierconych tyfusem.
To znów ciepłe, przedwojenne obrazy sobotnich wieczorów, blask zapalonych świec, twarze rodziców, ich spracowane dłonie nad stołem, wesoły gwar w szkole im. Adama Mickiewicza w Nowym Sączu, gdzie w latach trzydziestych pobierałem pierwsze nauki. Uśmiech przez łzy: zdarzyło się, że zostałem wezwany na śledztwo szkolne przed dwa oblicza - ojcowskie i nauczycielskie. Czy miałem wydać, że to nie ja, tylko mój kolega Heniek Majbruch przemycił do klasy dwa szare gołębie i wypuścił je z tornistra niespodziewanie, żeby wyleciały przez okno? Że to nie ja puszczałem po klasie myszki z uczepionymi do ogonków wstążeczkami?...
I znów wspomnienie przeszywające do cna. Komendant SS w Nowym Sączu Heinrich Hamman, skąd pochodziliśmy, zabił osobiście mojego ojca nie poświęcając mu ani jednej kuli, tylko bił go bykowcem, aż mój ojciec skonał zalany krwią u stóp matki szalejącej z rozpaczy.
To działo się na oczach mojej 7-letniej siostry Chany. Obie z matką zostały potem zagazowane w Bełżcu, razem, ze wszystkimi wywiezionymi z Sącza Żydami. Razem z 15 tysiącami niewinnych ludzi, których Niemcy skazali na śmierć tylko za to, że byli Żydami.

Kobi z Tarnowa
Przez te wspomnienia, ze strachu i zmęczenia, zacząłem w tym marszu śmierci płakać. Łzy zamarzały mi na twarzy. Płakaliśmy wszyscy, nasze ciała martwiały z przerażenia. Kolumna zwalniała, już nie reagowała na krzyki i groźby esesmanów. Mój kolega Kobi zawodził w histerii. Ilka nie panował nad sobą. Fritz odciągnął go na bok i znów usłyszeliśmy strzał. Pomyślałem, że Kobi, jak wcześniej Jankełe i wielu, wielu innych, miał te tortury już za sobą. Wciśnięty twarzą w zmarznięte błoto i śnieg, ale wolny.
18-letni Kobi był synem biednego krawca z Tarnowa. Najstarszym z ośmiorga dzieci, marzył o zdobyciu wykształcenia, które poprawi mu standard życia. Pozwoli zerwać z nędzą i głodem, wesprzeć rodzeństwo. Ale przyszła wojna i Kobi znalazł się w obozie razem ze mną, w Trzebini i Rymanowie. W obozowym życiu takie koleżeństwo uważane było już za przyjaźń. Kobi godzinami opowiadał mi o swoim życiu i marzeniach. Teraz jego ciało leżało porzucone za Sosnowcem, a ja myślałem o nim i połykałem łzy.

Śpiewak Mojsie
Zbliżał się kolejny wieczór naszej wędrówki. Mrok zapadł nagle, jak to w Polsce w styczniu. Fritz już nie krzyczał, może zachrypł, może też opadł z sił, może skończyły mu się przekleństwa. Bił nas w milczeniu.
Tymczasem w marszu upadł i złamał nogę kolejny kolega, Mojsie Glick, który przez długie obozowe dni podtrzymywał nas na duchu swoimi piosenkami. Szybko wstał i ciągnął dyszel z wlokącą się, złamaną nogą, zaciskając zęby z potwornego bólu. Fritz rozkazuje mu stanąć. Mojsie wyprzęga się z jarzma, już wie o co chodzi. Patrzą sobie prosto w oczy. Kat i ofiara, Fritz pamiętał piosenki, które mu Mojsie śpiewał na każde życzenie. Najbardziej lubił „Yidyshe Mame” i „Cichą serenadę” Schuberta, które Mojsie śpiewał czystym, dźwięcznym sopranem. Nikt nigdy nie śpiewał tak pięknie jak Mojsie.
Teraz stali naprzeciw siebie. Chwila wahania: Fritz wydobywając z siebie jakieś resztki człowieczeństwa pozwala Mojsiemu wdrapać się na wózek! Oddychamy z ulgą i ruszamy w drogę. Mojsie leży na wózku obok Fritza aż do nadejścia soboty, 20 stycznia 1945 r.
Droga zatłoczona wojskiem, mijającym nas w kierunku frontu. Fritz nakazał ściągnąć Mojsiego z wózka. Przecież go nie zastrzeli, mógł to zrobić wczoraj, kiedy Mojsie złamał nogę i przestał być użyteczny. Niespodziewanie hitlerowiec każe mu śpiewać. I Mojsie śpiewa, z uczuciem i smutkiem.
Minęło 60 lat i nadal ta scena staje mi przed oczami: nasza grupa wokół Mojsiego, który leży na boku podparty z wysiłkiem i śpiewa. Jeszcze nie skończył, gdy Fritz odpiął kaburę i wyciągnął pistolet. Mojsie zobaczył ten ruch i umilkł, Fritz unikając spojrzenia ofiary strzelił jej pośpiesznie w oczy. Żeby nie cierpiał długo, żeby nie bolało. Strzelał tak, jak się zabija ulubionego konia.
Szabat, wieczorem, 20 stycznia. Pozwolono nam położyć się w magazynach rzeźni w Raciborzu. Dostaliśmy pierwsze od 50 godzin jedzenie: kawałek chleba i kubek kawy. Spaliśmy na zimnym, gołym betonie aż do świtu, gdy obudził nas krzyk oprawców. Liczenie, raport. Usłyszałem: 750 gotowych do marszu, 113 martwych pozostało na drodze.

Człowiek i pies
Niedziela. Esesmani krzyczą, żeby nie zamieniać z mieszkańcami mijanych okolic ani słowa. Złamanie zakazu – to kara śmierci. W miejscowości Tropau znów liczenie. Brakuje 10 ludzi. Gdzie oni mogli się schować, jak uciekli? Komendant wyprawy Schtajf ogłosił, że jak uciekinierzy dobrowolnie wrócą, nic im się nie stanie. Nie dotrzymał słowa. Wszystkich rozstrzelano, z wyjątkiem Szmulika, na którego poszczuto esesmańskiego psa. Szmulik zranił (jak się później okazało – śmiertelnie) psa zaostrzoną jak nóż łyżką, zwierzę skoczyło człowiekowi do gardła. Targali się po ziemi, krew psa mieszała się z krwią naszego kolegi. Aż obaj, pies i człowiek, znieruchomieli.

Przysługa martwego przyjaciela
Od kilkunastu godzin miałem kłopot z nogą, odmrożoną i otartą podczas wędrówki w nieodpowiednim obuwiu. Wiedziałem, że jeżeli to ujawnię, to stracę życie. Fritz już pytał, czemu kuleję. Czułem na sobie jego uważne spojrzenie. Nagle zbawienie! Znalazłem martwego człowieka z dobrymi butami na nogach. Pasowały jak ulał.
Dziękuję ci mój bezimienny, martwy przyjacielu, który nie wiedząc o tym, uratowałeś mi życie.
23 stycznia, wtorek. Jesteśmy w Czechosłowacji, na małej stacji, ładują nas do pociągu. Mam szczęście: upychają mnie do zamkniętego wagonu, a nie jak większość towarzyszy do otwartych lor. Jest niemiłosiernie zimno, dokucza mi głód, sam nie wiem co gorsze.
Wreszcie cel „podróży”: obóz Mauthausen, północna Austria, nad Dunajem, w pobliżu Linzu. Pozostało nas 300. Tej gehenny nie wytrzymało 563.
2 lutego 1945 r., piątek. Dostaję w Mauthausen numer 125374. Mój poprzedni numer oświęcimski nie jest tu ważny. Wszystko zaczyna się od nowa. Moja najtrudniejsza walka o życie była jeszcze przede mną (obóz w Mauthausen wyzwolili Rosjanie dopiero 6 maja 1945 r.).
Ale pomyślałem sobie wtedy, że po przeżyciu „marszu śmierci” z Auschwitz nic już gorszego spotkać mnie nie może. Nabrałem wiary, że będę żył, na przekór wszystkim. I kiedyś dam

świadectwo prawdzie
zrzucając jednocześnie z siebie ciężar makabrycznych wspomnień.
Tak, jak zrzuca się z pleców worek węgla, kamieni lub kartofli, żeby wyprostować plecy i przetrzeć dłonią zmęczone czoło...

ZANOTOWAŁ: JERZY LEŚNIAK
w 60. rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz
27 stycznia 2005 r.










Autor: -
Dodano: 2005-01-27 00:00:00

Warto zobaczyć:

Centrum Informacji Turystycznej Budżet obywatelski Nowego Sącza dotacje-ochrona-srodowiska Zwiazek Powiatów Polskich Programy realizowane ze środków z budżetu państwa e-PUAP Nowosądeckie Forum Seniorów Nowosądecka Karta Rodziny Interwencja w sprawach nieporządku na terenach miejskich Stowarzyszenie Sądecki Obszar Funkcjonalny Punkt konsultacyjno-informacyjny programu Czyste Powietrze Realizujemy zadanie finansowane ze środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska Młodzieżowa Rada Miasta Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej

Copyright © 2002-2025 Urząd Miasta Nowego Sącza WCAG 2.0 (Level AAA) W3C