Kategoria: Komunikaty Biura Prezydenta
Wspomnienie o Zofii Rysiównej
Łzy aktorki * Zawsze czułam się sądeczanką
(W dniu ostatniego pożegnania ś.p. Zofii Rysiówny przypominamy rozmowę przeprowadzoną z Nią w Nowym Sączu w sierpniu 2001 r. oraz okolicznościowy artykuł opublikowany z okazji Jej 80. urodzin w maju 2000 r.)
Łzy aktorki
- Pani opowieść o Bolesławie Barbackim, wygłoszona podczas wieczoru wspomnień o tym wybitnym sądeczaninie w willi "Marya" poruszyła nie tylko słuchaczy, ale i również Panią...
- Tak, to prawda, łzy w moich oczach nie były wzruszeniem aktorskim, lecz autentycznym przeżyciem. Oto składając kwiaty w Biegonicach w miejscu egzekucji Bolesława i wielu innych znajomych mi z młodości sądeczan uświadomiłam sobie, że ja również - zgodnie z logiką hitlerowców - powinnam tam być rozstrzelana, tak jak mój przyjaciel Tadeusz Szafran, studenci Teodor Słowikowski czy Stanisław Suski. Konspiratorzy z ZWZ płacili wielką cenę za wykradzenie ze szpitala sławnego później kuriera Jana Karskiego. Miałam w tym swój skromny udział i do dziś nie wiem dlaczego zamiast na egzekucję wysłano mnie najpierw do więzienia w Tarnowie, a potem do obozu w Ravensbruck. Nasz dom przy ul. Matejki 2 był ważnym punktem przerzutowym na Węgry, bardzo aktywni byli bracia Stefan i Zbigniew. Przekazywaliśmy informacje na Zachód, ukrywaliśmy Żydów.
- Wygląda na to, że zarówno Pani, jak i Barbacki, byliście więzieni latem 1941 w tym samym czasie w lochach gestapo w Nowym Sączu.
- Ale o sobie nie wiedzieliśmy. Mnie wtrącano dwukrotnie do ciemnicy, pyskowałam strażnikom, nie pozwalając im mówić na "ty", a nawet odmawiałam rozmowy z Heinrichem Hamannem. Z taką bezczelnością pewnie się jeszcze ten kat nie spotkał. Zawsze jednak w najtrudniejszych chwilach miałam w sobie błysk nadziei na ocalenie. Pamiętam gryps, jaki wysłałam do mamy, aby wyszła na ogród Styczyńskich-Gruszeckich, skąd mogłam ją dojrzeć przez okno zza krat. Mama przyszła, ja zaśpiewałam, aby mogła mnie rozpoznać, po czym strażnik przegonił ją kulami.
- Jak Pani poznała Barbackiego?
- 11 listopada 1928 roku na scenie sądeckiego "Sokoła" podczas uroczystości patriotycznej z okazji 10-lecia odzyskania niepodległości. Jako 8-letnia dziewczynka recytowałam wtedy wierszyk, pamiętam go do dziś: "Niechaj rozdzwonią się spiżowe dzwony..." Zachwycony widocznie deklamacją Barbacki złapał mnie za rękę i zapytał: - Dziecko, jak się nazywasz? - Zofia Rysiówna - musiałam odpowiedzieć rezolutnie, bo mój rozmówca powiedział: - Ty masz talent!
- Jak widać, nie pomylił się.
- Ja nie wiedziałam, kto to jest. Zapytałam jedną z pań i usłyszałam "Bolek Barbacki". Właśnie Bolek, nie inaczej, nikt o nim nie mówił Bolesław. Chodziłam w następnych latach do "Sokoła" jako widz oczarowana jego bajecznymi scenografiami. W gimnazjum Barbacki uczył nas rysunków i wystawił szkolne przedstawienie "Wesela" Wyspiańskiego. Nie opuściłam żadnej z prób, więc grałam różne role, bo znałam tekst na pamięć, a w premierze przypadła mi Maryna. Pod koniec nauki dostałam propozycję gry w prawdziwym teatrze i Barbacki lojalnie zwrócił się o zgodę do dyrektora Zielińskiego. Usłyszał odmowę: - Najpierw matura, potem teatr. Zastąpiła mnie w tej roli nie kto inny tylko Danuta Szaflarska, bo była starsza ode mnie i już po egzaminach.
- Jakim pozostaje Barbacki w Pani pamięci?
- Bolek to najjaśniejsze słońce na sądeckim niebie. To był złoty człowiek, powiernik, mąż zaufania, samarytanin, owładnięty wręcz nadludzką miłością do ludzi, której urzeczywistnieniem była stworzona przez niego Szkoła Przemysłowa dla dziewcząt przecież niezamożnych, samotnych, a dzięki niemu zdobywających fach. Ja te wspaniały kroje i hafty (choćby toledo), te szykowane wyprawy dla Stadnickich, mam oczach do dziś. Żyję już długo (jestem o dzień starsza od Ojca Świętego), a piękniejszych rzeczy nie widziałam. Chciałabym, aby postać Barbackiego, wieczór wspomnień w jego rodzinnym domu, zbliżyły sądeczan do siebie, pozwoliły kochać bliźnich, lepiej dostrzegać potrzebujących i cierpiących w naszym otoczeniu.
- Dziękuj za rozmowę.
- Aha, jeszcze jedno. Z Barbackimi wiąże mnie pewien miłosny sekret, czas go chyba ujawnić. Otóż na I piętrze willi "Marya" mieszkał przed wojną młody, przystojny oficer 1 Pułku Strzelców Podhalańskich, w kapeluszu z piórkiem, pelerynie. Miał na imię Ludwik, bardzo przypadliśmy sobie do gustu.
- Czytałem, że kochały się w nim wszystkie panny z Sącza.
- Ale on, proszę pana, kochał tylko mnie!
Na zdjęciu: Zofia Rysiówna wspomina Bolesława Barbackiego w willii "Marya".

fot. (leś)

fot. (leś)

fot. (leś)

fot. (leś)

fot. (leś)

fot. (leś)
Jerzy Leśniak
fot. Jerzy Leśniak
"Dziennik Polski", 23 sierpnia 2001
***
Zawsze czułam się sądeczanką
- Kto by pomyślał, że doczekam tak pięknych urodzin. Może dlatego, że życie nie głaskało mnie po głowie (podczas pobytu w obozie śmierć niemal codziennie zaglądała mi w oczy). Im było trudniej, tym się bardziej hartowałam, a w najgorszych momentach podtrzymywał mnie na duchu teatr, sztuka, literatura klasyczna. Jestem niemal rówieśniczką Ojca Świętego. Gdyby wówczas bocian się pomylił o parę dni, to może ja zostałabym papieżem... - żartowała z nami w rozmowie telefonicznej Zofia Rysiówna, jedna z największych polskich aktorek dramatycznych XX wieku, słynna dama renomowanych scen, niezmiennie w wybornej formie artystycznej, legitymująca się sądeckim rodowodem.
Dziś, 26 maja, w warszawskim Teatrze Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego pani Zofia wystąpi w roli głównej w premierze sztuki peruwiańskiego dramaturga Mario Vargasa pt. "Panienka z Patmy" w reżyserii Bogdana Augustyniaka. W sierpniu czekają ją zdjęcia do filmu Krzysztofa Wojciechowskiego o partyzantce na Podlasiu.
- Kolejne wyzwania, kolejna udręka twórcza, sprostać temu wszystkiemu w moim wieku nie jest takie łatwe, ale jakoś sobie daję radę. Planuję też przyjazd z zaległym występem do ukochanego Sącza...
Debiutowała na scenie w sądeckim "Sokole" 11 listopada 1928 jako uczennica podczas imprezy patriotycznej z okazji 10-lecia odzyskania niepodległości. Przed wojną, w 1938 zdała maturę w LO im. Marii Konopnickiej.
Od lat, kiedy tylko miała wolną chwilę przyjeżdżała do Sącza, miasta swej młodości. Tu urodziła się jej mama, dziadek. Ojciec pochodził z Limanowej.
- To nie były żadne powroty, ja po prostu w Sączu tkwię cały czas. Zawsze czułam się sądeczanką.
Odwiedzała szkolne koleżanki — Helę Lenartowicz, Kamę Rapf-Nowakowską, a także Marię Chwalibóg, z którą siedziała w tutejszym więzieniu gestapo.
- Patrzę na te wszystkie dziwne miejsca oczami młodej dziewczyny, pośpiesznie dojrzałej przez wojnę, zaangażowanej po uszy w konspirację. Nasz dom przy ul. Matejki 2 był ważnym punktem przerzutowym na Węgry, bardzo aktywni byli bracia Stefan i Zbigniew. Przekazywaliśmy informacje na Zachód, ukrywaliśmy Żydów. U nas jako pierwszy zameldował się kurier rządu emigracyjnego Jan Karski (prawdziwe nazwisko Jan Kozielewski), który później poinformował Amerykę o holocauście. Karski wpadł, był aresztowany, wykradliśmy go ze szpitala.
Cena uwolnienia Karskiego była wysoka. Posypały się aresztowania, wywózki do obozów. Zofia Rysiówna trafiła do Ravensbruck, aż do wyzwolenia.
Goszcząc onegdaj w Sączu powiedziała, że czuje pewną pustkę z powodu braku... "Wenecji", czyli urokliwego parku nad Dunajcem, z łódkami i skocznią.
- Jaki wówczas czysty był ten Dunajec, kąpałam się w nim od kwietnia do października, skakałam po pięknych białych kamieniach. Brakuje mi tych dunajcowych kamieni. Nie ma też łąk za Białym Klasztorem, w tym miejscu stoją osiedla, biegnie obwodnica. A ja tymi łąkami spacerowałam z młodym, przystojnym oficerem 1 Pułku Strzelców Podhalańskich, w kapeluszu z piórkiem, pelerynie. Miał na imię Ludwik, bardzo przypadliśmy sobie do gustu.
Pamiętna Judyta z "Księdza Marka" Słowackiego, Telimena z molierowskiego "Mizantropa", tytułowa "Balladyna" i "Berenika", Barbara Radziwiłłówna w "Kronikach królewskich", Diana w "Fantazym" (u boku Juliusza Osterwy), Klitajmestra w "Elektrze", Ofelia w "Hamlecie", Masza w "Trzech Siostrach" - długo by mówić o jej sukcesach i fascynacjach teatralnych.
Ponad to unosi się jednak z jej mieszkania przy Alejach Jerozolimskich silna, wyczuwalna tęsknota za Sączem, za niepowtarzalnymi uniesieniami młodości.
Jerzy Leśniak
"Dziennik Polski", 26 maja 2000 r. Autor: -
Dodano: 2003-12-01 00:00:00
Zobacz też najnowsze aktualności
lub