Kategoria: Komunikaty Biura Prezydenta
W 10 rocznicę śmierci:
Trudno Cię, Wojtku, zastąpić...
Nie nadawałby się na księdza, bo zamiast przed ołtarzem przesiadywałby w zachrystii
Wybrańcy bogów zwykle umierają młodo...
Znany i powszechnie lubiany w Nowym Sączu animator kultury Wojciech Dębicki odszedł od nas 11 listopada 1993 roku, dokładnie miesiąc przed swoimi pięćdziesiątymi urodzinami. Mija już 10 rok Jego nieobecności wśród żywych. Mówi się powszechnie, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale rzeczywiście wciąż trudno w Sączu Wojtka, jego inwencji i organizatorskiej pomysłowości, zastąpić. Przydałby się zwłaszcza teraz, przy tworzeniu nowej jednostki: Miejskiego Osrodka Kultury.
Kultura to nie rachunki. Nie da się wyliczyć, ani zmierzyć. Nie ma też jednej recepty na udane przedsięwzięcie kulturalne. Nawet najlepsze, najbardziej pracochłonne przygotowania nie dają do końca gwarancji wysokiego poziomu imprezy, przedstawienia, koncertu, wieczoru kabaretowego. Wśród wrzuconych do tygla składników (pomysłowy scenariusz, właściwy dobór uczestników, scenografii, muzyki etc.) musi jeszcze być coś jeszcze, jakiś trudny do zdefiniowania "spirit", który to wszystko poukłada, zdynamizuje, przyniesie autentyczne przeżycie. Takim dobrym duchem sądeckiej kultury był przez wiele lat Wojtek Dębicki.
Pozostawał zwykle w scenicznym tle, za kulisami, gdzie podkręcał nerwowo nieodłącznego sumiastego wąsa i zaciągał się dymem robociarskiego "sporta". Dopiero teraz, wertując domowe archiwum fotograficzne, zauważyłem, że nie mam zdjęcia z jego podobizną. Bo rzeczywiście Wojtek nie pchał się nigdy na afisz, nie zabiegał o nagrody i zaszczyty, a na tzw. salonach bywał z...konieczności, służbowo. Nie nadawałby się na księdza, bo zamiast przed ołtarzem przesiadywałby w zachrystii.
Moim skromnym zdaniem tajemnica organizacyjnych sukcesów Wojtka polegała na szerokiej rzeszy przyjaciół. Nikt mu po prostu nie potrafił odmówić, nikt nie pytał - rzecz niesłychana - o zapłatę. Od Maryli Rodowicz po Leszka Bolanowskiego.
"Jak to jest, że do ciebie pchają się drzwiami i oknami, a mnie spuszczają po brzytwie" - zazdrościł Wojtkowi jego wieloletni druh Roman Groszek. Wojtek wówczas Groszkowi niby żartem odpowiadał: "Bo ja ich witam kwiatami i śliwowicą, a ty - cepem i plugawą gębą".
W połowie lat osiemdziesiątych miałem okazję pojechać z Wojtkiem nad Atlantyk, na festiwal zespołów dziecięcych w bretońskim mieście Concarneau. Wojtek zabrał na festiwal z Sącza po raz pierwszy na tak daleki wojaż "Małe Lachy", którymi wówczas opiekowała się Ewa Rusin, obecnie zamieszkała z rodziną na Antypodach, niedaleko Sydney. Kiedy po koncercie finałowym w Centrum Aragona, uwieńczonym brawurowym wykonaniem "Marsz, marsz Polonia", ułożyliśmy dzieci do snu, dorosła część polskiej ekipy zasiadła do biesiady suto zakrapianej czerwonym winem. Obok ocean, migoczące światła latarni morskiej, stojące na redzie statki. Gdy zaczynało świtać, pewnie pod wpływem wina, Wielki Wóz na niebie stanął nie tam gdzie powinien, jakby na dyszlu. Nauczycielki Ewa Bierońska i Małgorzata Oborska, wraz z doktorem Stanisławem Danielskim i "Cudokiem-Szurokiem" Bugusławem Ciułą, zaimprowizowali na plaży sądecko-podegrodzkie varietes. Wojtek spojrzał na nich wyraźnie zdegustowany: - Gdy patrzę na te beztalencia, muszę się napić. Co prawda rozum podpowiada "nie pij", ale silna wola zwycięża. Dobrze, że Baśka (żona - szanowana przez wiele lat dyrektorka "odzieżówki" - leś.) tego nie widzi...
Był postacią niepowtarzalną, nietuzinkową w sądeckim światku kultury. Rodem z powiatu stryjeńskiego (rodzice byli kolejarzami), w Sączu znalazł się tuż po wojnie. Ukończył szkołę muzyczną i I Liceum im. Jana Długosza, studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kierował m.in. słynnym klubem "Nowy Żaczek" w Krakowie, w latach największej świetności. Pod jego okiem debiutowali wtedy Maryla Rodowicz, Marek Grechuta i Andrzej Zaucha.
W Nowym Sączu pracował kolejno w Domu Kultury Kolejarza, Spółdzielczym Domu Kultury "Lachy" i ostatnio w Miejskim Ośrodku Kultury prowadząc klub "Bufory". Wszędzie, już po pierwszych dniach "urzędowania" do jego biura, niczym Arabowie do Mekki, ścigały tłumy, ludzie bohemy i dygnitarze. Dostawali herbatę, czasem i coś mocniejszego, zawsze natomiast mogli liczyć na ciekawą dyskusję lub spotkanie ze starymi znajomymi.
Rok przed śmiercią widzieliśmy Wojtkową inwencję przy cyklu imprez z okazji 700-lecia Nowego Sącza, przy wielu innych okazjach. Szczególną opieką otaczał "Małe Lachy" i sądeckie kabarety. Od początku lat siedemdziesiątych dosłownie nie było imprezy kulturalnej nad Dunajcem i Kamienicą, w której nie dostrzeglibyśmy cząstki jego pracy, organizatorskiego talentu.
JERZY LEŚNIAK

fot. ARCHIWUM
Autor: -
Dodano: 2003-11-12 00:00:00
Zobacz też najnowsze aktualności
lub