Kategoria: Komunikaty Biura Prezydenta
Zmarł Jakub Müller - świadek holocaustu nad Dunajcem i Kamienicą
W wieku 90 lat zmarł Jakub Müller, Żyd rodem z Nowego Sącza, naoczny świadek holocaustu nad Dunajcem i Kamienicą (zeznawał później w procesie szefa sądeckiego gestapo Heinricha Hamanna w Bochum w Niemczech, uczestniczył w wizjach lokalnych w Nowym Sączu).
Jakub mieszkał na przemian w rodzinnym mieście i w Malmö w Szwecji, był postacią powszechnie znaną i szanowaną, wielce zasłużoną dla utrwalania pamięci o żydowskiej społeczności miasta.
Widzieliśmy go jeszcze latem br., drobnej postury, zawsze elegancko ubranego, z nieodłącznym kapeluszem i ciemnymi okularami, oprowadzającego po Sączu wycieczki z Ameryki, Izraela i Europy zachodniej, spieszącego na spotkania edukacyjne z młodzieżą, lub też interweniującego w gabinecie prezydenta o częstsze wykoszenie trawy na cmentarzu żydowskim przy ul. Rybackiej. Dotarł nawet do naczelnika więzienia z prośbą o „wypożyczenie” więźniów do porządkowania cmentarza.
Zgodnie z ostatnią wolą Jakub, sądeczanin z dziada pradziada, zostanie pochowany na tej historycznej sądeckiej nekropolii wyznawców religii mojżeszowej (ostatni pochówek odbył się tam kilkanaście lat temu). Datę pogrzebu rodzina uzgadnia z Gminą Żydowską w Krakowie.
Nie ma dziś Żydów w Nowym Sączu. Nie ma brodatych mężczyzn z przykrytą głową, w chałatach lub surdutach. Ani kobiet w perukach. Ani sklepów, gdzie obsługiwali subiekci z pejsami, misternie skręconymi w korkociąg. Jakub był bodaj ostatnim świadkiem tamtego barwnego świata, który bezpowrotnie minął.
We wrześniu 2008 r. Jakub doprowadził do odsłonięcia tablicy w narożniku ulic Kazimierza Wielkiego i Franciszkańskiej, upamiętniającej martyrologię 81 osób z rodzin Nainstadtów, Millerów, Perlów i innych zamordowanych w tym miejscu w maju 1942 r. Był to początek likwidacji sądeckiego getta: eksterminacja dotknęła wiele tysięcy osób, obywateli miasta i powiatu sądeckiego. Praktycznie wszystkich wywieziono do obozów lub zamęczono na miejscu.
– Mieszkałem wtedy w sąsiedztwie, przy ul. Berka Joselewicza. Wpadł szef gestapo Heinrich Hamann ze swoją świtą i strzelali do ludzi, którzy jeszcze byli w łóżkach i niczego się nie spodziewali. To był zwyczajny okrutny mord. Należałoby odmówić za zmarłych modlitwę, ale jak, kiedy jestem sam jeden? – powiedział wtedy Jakub Müller.
Jakub widział tworzone przez gestapo i zamknięte murem getto w części centralnej miasta pomiędzy Rynkiem i zamkiem oraz tzw. „getto dla pracujących”, czyli obszar zatrudnienia dla Żydów na terenie dzielnicy Piekło. Drżał o życie, bo wyjście poza getto i pomoc osobie z getta były karane śmiercią. Zbiorowych egzekucji ludności żydowskiej, zapoczątkowanych już w 1940 r., hitlerowcy dokonywali na polach nad Dunajcem, na terenie żydowskiego cmentarza. W sierpniu 1942 r. nastąpiła likwidacja getta w Nowym Sączu. W dniach od 23 do 28 sierpnia, przepędzonych na dworzec kolejowy mieszkańców getta załadowano do wagonów i wywieziono do obozu zagłady w Bełżcu.
Jakub Muller urodził się w 1920 r. przy ul. Romanowskiego, chodził do szkoły nr 1 im. Adama Mickiewicza, a później pracował jako krawiec.
Wspominał:
„Ojciec, Mendel, był bardzo religijny. Matka prowadziła stragan z galanterią. Tamten Sącz, przedwojenny, „nasza” dzielnica pod zamkiem, łaźnia, mieszkanie rabina, synagoga jest już snem z młodości, brutalnie przerwanym przez wojnę i holocaust. Siostry, piękne dziewuszki, zostały rozstrzelane przez Niemców i pochowane na sądeckim cmentarzu. Brat Salomon zginął w 1942 r. Eliasz przepadł bez wieści w Rosji. Szukałem go latami przez Czerwony Krzyż, bezskutecznie.”
Z wojny ocaleli nieliczni. Jakub miał wielkie szczęście, uciekł z sądeckiego getta i ukrywał się w Siennej nad Jeziorem Rożnowskim. Po wojnie przy ul. Jagiellońskiej 9 razem z Cześniowerem, Rottenbergiem (ojcem Andy, późniejszej znanej historyk sztuki i dyrektorki warszawskiej „Zachęty”), Lenzem, Amsterem, Morgensternem i Sommerem utworzył spółkę krawiecką. W 1948 r. ożenił się z Polką, Stefanią Górowską (zmarła w 1992), przyszły na świat dzieci. Naciskani przez władzę na upaństwowienie spółki, założyli spółdzielnię „Pokój”, która przetrwała dziesiątki lat.
Szykany nasiliły się w okolicach 1968 r. Większość Żydów wyjechała do Izraela, Jakub wybrał emigrację do Szwecji, bo chciał być jak najbliżej Polski.
„Król szwedzki wydał edykt wyposażający nas w odzież, mieszkania. Powodziło mi się nieźle, ale cierpiałem nieustannie nie mogąc odwiedzić uświęconego cmentarza, rodzinnych grobów. „Pan jest niepożądany” - słyszałem w konsulacie, gdy odmawiano mi wizy, chyba byłem na czarnej liście. Nawet za Jaruzelskiego zawrócono mnie po wyjściu z promu na ląd w Świnoujściu, zdążyłem jedynie ucałować polską ziemię. Do rodzinnych stron powróciłem wreszcie w 1990 r. cały czas organizowałem zbiórkę pieniędzy na renowację kaplicy cmentarnej i bożniczki”.
Wspominając przedwojenne lub też tuż powojenne lata w Sączu, Jakub mówił o generalnie zgodnym współżyciu Polaków i Żydów, którzy też przecież tymi Polakami byli.
Współpracowaliśmy, odwiedzaliśmy się w domach. Najlepszym przykładem na zgodne współżycie jest moja żona, rodowita Polka. Niemniej jednak noszę niejedną zadrę w sercu. Pamiętam np. jak na początku wojny na ul. Dunajewskiego grupki Polaków miały sporo uciechy, gdy Niemcy zmuszali nas do tańczenia na bruku, podskakiwania, pracy ponad nasze siły fizyczne przy rozbiórce domu. Pamiętam też, że wtedy otworzyła okno starsza pani Barbacka i surowo zgromiła gawiedź: „Z czego się śmiejecie? Że okupant znęca się nad ludźmi?!” Byli różni Polacy, różni Niemcy.”
Jakub dożył sędziwego wieku. Doznał wielu szczęśliwych chwil. Dochował się dwójki dzieci: Karolina jest doktorem nauk chemicznych, Zygmunt pracuje w koncernie SAAB. Z wnukami rozmawiał po polsku.
Zwykle na wiosnę zjeżdżał do Nowego Sącza i opiekował się cmentarzem żydowskim przy ul. Rybackiej. Oprowadzał pielgrzymów-chasydów przybywających do grobu cadyka Chaima Halbersztama. Niejednokrotnie byłem świadkiem, gdy dzwonili gdzieś z Polski, a nawet z Ameryki: - Panie Müller, przyjeżdżamy...
Jakuba znali pobratymcy zza Oceanu i Izraela. Nie odmawiali mu pomocy, gdy wołał o remont cmentarnego muru, odnowienie, a właściwie zbudowanie od nowa ohelu, ocalenie od zatracenia grobu cadyka, budowę nowej bramy. Porządkował otoczenie grobów, a przy pomniku pomordowanych świecił znicze, które nie gasły przez kilka dni. Jego wspomnienia utrwalił na taśmie filmowej w przygotowywanym filmie dokumentalnym Zbigniew Rybczyński, laureat Oskara. W planie miał budowę cmentarnej łaźni, czyli mykwy.
Dziełem Jakuba było też urządzenie bóżniczki pomiędzy ul. Jagiellońską i Wąsowiczów, dawnego domu modlitwy Natana Kriszera. Zyskał wtedy przydomek: szames, czyli opiekun bóżnicy.
Swego czasu przekazał nowosądeckiemu Muzeum Okręgowemu cenny dar XIX-wieczny zwój pergaminowy z wykaligrafowaną „Księgą Estery”. Ten piśmienniczy zabytek znajdował się w miejscowej bóżnicy (jednej z kilku, już nieistniejącej). Władze zrewanżowały mu się Złotą Tarczą Herbową Miasta Nowego Sącza.
Kto teraz zadba o żydowskie macewy, kto zatroszczy się o porządek wokół ohelu cadyka, kto zmówi kadisz w intencji żydowskiej społeczności spoczywającej na cmentarzu przy ul. Rybackiej, kto opowie młodym pokoleniom o czasie pogardy i zagłady?
Obawiam się, że już nikt.
Jerzy Leśniak /www.sadeczanin.info/
Autor: -
Dodano: 2010-12-20 16:04:07
Zobacz też najnowsze aktualności
lub