Kategoria: Komunikaty Biura Prezydenta
Jerzy Leśniak, wieloletni dziennikarz, obecnie pracownik urzędu miasta, pokusił się o opracowanie leksykonu "101 sądeczan". Książka przedstawia sylwetki ludzi ważnych dla Sądecczyzny. Od Świerada i św. Kingi po profesora Bogusława Kołcza. Odnotowuje postaci ważne dla historii miasta - jak burmistrzowie Władysław Barbacki i Roman Sichrawa i współczesnych przedsiębiorców, którzy w Sączu zbudowali swoje finansowe potęgi - jak Roman Kluska, twórca Optimusa czy bracia Koralowie - znani w całej Polsce wytwórcy lodów. Zwraca uwagę luksusowe wydanie książki - w dużym formacie, na papierze kredowym, w skórzanej oprawie i specjalnym etui.
Kim jest sądeczanin? Jaka jest Pana definicja sądeczanina?
- Odpowiedź jest pozornie prosta: sądeczanin to mieszkaniec Nowego Sącza i Sądecczyzny, czyli także kryniczanin, grybowianin, piwniczanin etc. Ziemia sądecka jako obszar etnograficzny i historyczno-geograficzny ukształtował się w XII i XIII w. na bazie najstarszej jednostki administracyjnej – kasztelanii sądeckiej. Jej granice na południu sięgały poza Beskid Sądecki i obejmowały także dziś słowackie miejscowości Lubowlę, Podoliniec i Gniazda, na południowym zachodzie zaś opierały się o masywy górskie Lubania, Radziejowej i Tatr. Od strony zachodniej rubieże tego obszaru przebiegały linią działu wodnego między Dunajcem a Rabą, na północy dochodziły do kasztelanii czchowskiej, na wschodzie do bieckiej. Prof. Jan Flis (sądeczanin) w fundamentalnej pracy „Sądecczyzna i jej granice”, opublikowanej w pierwszym tomie „Rocznika Sądeckiego” (1939) przypomina okresy, kiedy do powiatu sądeckiego należało też Podhale (za panowania Stefana Batorego), a przed I rozbiorem Polski Sądecczyzna sięgała aż po Wisłę. Później do Sądeckiego należał też Beskid Wyspowy wraz z Tymbarkiem i Mszaną Dolną.
Jednak nie wszyscy Pańscy bohaterowie urodzili się w Nowym Sączu.
- Sądeczanin niekoniecznie musi urodzić się w Nowym Sączu czy na Sądecczyźnie. Księżna św. Kinga urodziła na dworze króla Węgier, a przecież to jej przysługuje miano „Pani Ziemi Sądeckiej”. Takie przykłady możemy mnożyć, przekonałem się o tym studiując wraz z ojcem materiały do wydanej w 2000 r. „Encyklopedii sądeckiej”: Ada Sari jest rodem z Wadowic, ale kojarzymy ją ze Starym Sączem. Wybitny sądecki burmistrz Lucjan Lipiński był lwowiakiem. Uważna kwerenda miejsc urodzenia czasami zaskakuje: hrabiowie Stadniccy od kilku pokoleń przychodzili na świat w pałacu w Nawojowej, ale akurat Adama mama powiła też we… Lwowie. Najbardziej znany sądecki generał Józef Kustroń, urodził w Stryju, ale od wczesnego dzieciństwa mieszkał i uczył się w No¬wym Sączu, gdzie jego ojciec otrzymał dobrze płatną posadę w Warsztatach Kolejowych. Założyciel dynastii zegarmistrzów Jan Dobrzański przybył do Sącza z Uścia Ruskiego (Gorlickiego). Ewa Harsdorf była poddaną cara Mikołaja II. Mój kolega z „parafii kolejowej”, znany samorządowiec, Leszek Zegzda urodził się w Krakowie, a przecież nie jest krakusem, tylko akurat jego mama tuż przed porodem trafiła nagle z inną dolegliwością do kliniki w Krakowie i tam Lesiu przyszedł na świat. Wreszcie moja córka urodziła się w Limanowej, bo w szpitalu w Sączu była akurat epidemia, więc ani myślę nazywać ją limanowianką. Mówiąc poważniej odwołam się do Ani z Zielonego Wzgórza, która powtarzała: Your homeland is a place where You left your heart (twoją ojczyzną jest miejsce, gdzie zostawiłeś swoje serce). Zatem sądeczaninem jest osoba związana z naszym regionem rodowodem, edukacją, działalnością zawodową lub społeczną i przede wszystkim… sercem.
Wspomniał Pan podczas promocji „101 sądeczan”, że 90 procent postaci umieściłby każdy, kto tworzyłby podobny leksykon. Kogo zatem zaliczyłby Pan do tych pozostałych 10 procent?
- Śmiem twierdzić, że zdecydowana większość umieszczonych w opracowaniu osób jest w mniejszym lub większym stopniu zakotwiczona w zbiorowej świadomości sądeczan i sympatyków naszej „małej ojczyzny”. Wiadomo, że w sądeckim Panteonie bezdyskusyjnie widnieją takie postacie jak św. Świerad, księżna Kinga, marszałek Stanisław Małachowski, burmistrzowie Barbacki i Sichrawa, Nikifor, aktorki-patriotki Danuta Szaflarska i Zofia Rysiówna, Władysław Hasior i ks. prof. Józef Tischner. Ich byłoby grzechem pominąć. Jest jednak pewien margines, może 10, a może 15 proc. z tej „101”. Ta grupa jest konsekwencją w pierwszej kolejności moich „odkryć” badawczo-redaktorskich: np. od wielu lat jestem w kontakcie korespondencyjnym z noblistą prof. Andrew (Andrzejem) Schally’m, którego rodzice byli sądeczanami. Z kolei wyłowienie z sądeckich metryk Carla Mengera, wybitnego ekonomisty światowego formatu, mającego swe pomniki w Austrii, uzasadniam jego miejscem urodzenia nad Dunajcem i Kamienicą i tutejszymi początkami edukacji. Inne powołania do mojej „101” wynikają z lektur, które mnie zaintrygowały, a także z osobistych upodobań, wspomnień i kontaktów. Każdy kreuje własnych bohaterów…
Mnie osobiście najbardziej zainteresowali bohaterowie nieoczywiści Stanisław Haliniak i Weronika Danilewska, proszę przypomnieć kim byli...
- To postacie dobrze znane starszemu pokoleniu sądeczan. Stasiu Haliniak – wariat boży, cudak sądecki o wersalskich manierach, jawi mi się jako symbol powiatowego Sącza (za poprzedniego powiatu). W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci miasta. Znał wszystkich i wszyscy go znali pozdrawiając po imieniu. Z kolei „Babcia” Danilewska, najstarsza kioskarka w Polsce, pracowała (bez okularów!) w kiosku „Ruchu” przy ul. Batorego w Nowym Sączu jeszcze w wieku 100 lat. Była fenomenem żywotności, a także dobrego serca.
Józef Szymański, olimpijczyk-bobsleista, podzielił się podczas promocji książki anegdotką o tym, jak na mistrzostwach świata chciał oddać pożyczony samochód, jak Polacy marszałka Rokossowskiego. Jakie jeszcze humoreski czytelnik znajdzie w książce?
- Trudno je wymieniać, bo chcę zachęcić do lektury. Skoro wspominamy „Babcię” Danilewską, to – ponieważ mieszkałem w pobliżu – przypominam sobie jak w latach reglamentacji mydła i żyletek w kolejce przed kioskiem karnie ustawiali się jej znajomi księża z pobliskiej parafii kolejowej i równie zaprzyjaźnieni towarzysze z komitetu partii. Jeden z partyjnych dygnitarzy, Ryszard Wolny, otrzymał spod lady „Przekrój” i „Politykę” pod warunkiem, że zaniesie proboszczowi Stanisławowi Majchrowi prosto na plebanię „Tygodnik Powszechny”. Wyobraźcie sobie jego zaskoczenie, gdy zobaczył towarzysza z ratusza w drzwiach plebani. To była sensacja w tamtych czasach.
Ma Pan ulubionego sądeczanina? Ma Pan sentyment do którejkolwiek z przedstawionych postaci?
- Oczywiście, że mam szczególny stosunek do osób, z którymi miałem bezpośredni kontakt w okresie trzydziestopięcioletniej już praktyki dziennikarskiej, przeprowadzałem wywiady lub wpisywałem ich w reportaże lub artykuły publicystyczne. Nie zliczę i chyba już nie udokumentuję dziesiątek rozmów prywatnych, których jednak klimat ma wpływ na wyobrażenie moich bohaterów zaprezentowane w publikacji. Te prywatne kontakty, długie rodaków rozmowy, za które jestem wdzięczny losowi, to temat na osobną książkę.
Która z postaci jest Panu najbliższa i dlaczego?
- Cenię sobie serdeczną przyjaźń z prof. Bogusławem Kołczem i panem premierem Józefem Oleksym, dużo im zawdzięczam. Podziwiam za upór braci Korali, za to, że mimo tego, że dopracowali się bajecznej fortuny, pozostali skromnymi i wrażliwymi „chłopakami z Sobieskiego”. Mam wielki szacunek do sądeckich „tygrysów gospodarczych” Ryszarda Florka i Kazimierza Pazgana, bo dzięki nim tysiące moich krajanów ma miejsca pracy, co w dzisiejszych czasach jest pierwszorzędną wartością. Za swego mentora, choć niekoniecznie w sprawach religijnych, lecz bardziej w wyobrażeniach o Polsce i polskim patriotyzmie, uważam ks. prałata Stanisława Czachora. Uwielbiałem panią Irenę Styczyńską i jej czarujące opowieści. Lista moich personalnych admiracji jest bardzo długa… Zdradzę, że do opracowania „101 sądeczan” nakłonił mnie, i przez kilka lat dopingował do finalizacji dzieła Józef Oleksy, prezes Klubu Przyjaciół Ziemi Sądeckiej, stając się – za co jestem mu wdzięczny i zobowiązany – promotorem i mecenasem tej dość kosztownej edycji.
Każdy leksykon sądeczan będzie budził kontrowersje. Jak Pan uzasadnia swój wybór i co Pan odpowie na zarzuty, dlaczego ci, a nie inni?
- Zapytam, kogo panu (pani) brakuje? Senatora Koguta? Bez przesady. Pani kolega redakcyjny już pytał się, czemu nie ma w zestawie „101” prałatów sądeckich – Mazura i Lesiaka?
I co Pan odpowiedział?
- Odpowiedziałem, że – owszem, tych znamienitych duchownych umieściłem na „Liście 101 bis”. Nie znaczy to, że uważam ich za mniej ważnych. Kto chce, może osoby z listy „rezerwowej” przerzucić do listy podstawowej. Moja książka nie jest wyrocznią Polskiej Akademii Nauk, ani dekretem watykańskim, od którego nie ma odwołania. Na liście podstawowej znajduje się 12 duchownych (księży i zakonnic), czyli ponad 10 proc., a więc znacznie powyżej proporcjonalnej ilości stanu duchownego w stosunku do ogółu populacji. Są święci i beatyfikowani, jest historyk-jezuita Jan Sygański, jest papieski nuncjusz Juliusz Janusz (rodem z Łyczanej), jest wreszcie honorowy obywatel miasta ks. Czachor. Świadomie wyeksponowałem duchownych, których działalność nie była związana z tylko z duszpasterstwem, lecz wykraczała poza ramy misji Kościoła (np. ks. Franciszek Leśniak napisał przebój stulecia, ks. Bolesław Kumor był wybitnym historykiem, a ks. Henryk Ostach zasłynął jako twórca ośrodka pszczelarskiego w Kamiennej). Natomiast oczywiście trudno obiektywnie porównywać zasługi postaci otoczonych aurą świętości np. beatyfikowanych zakonnic z niepozbawionymi różnych przywar śmiertelnikami, zwłaszcza tymi, których możemy dziś spotkać na ulicy Jagiellońskiej. To jest trochę tak jak w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”: jedni wolą Małysza, inni rajdowca Kubicę. Podobnie jak trudno porównać średniowiecznego rycerza ze współczesnym artystą. Wobec braku obiektywnych kryteriów posłużyłem się zatem własną intuicją, emocjami i – co tu ukrywać – indywidualnymi sympatiami i osobistymi doświadczeniami. Mam chyba do tego prawo, tak jak każdy inny do sporządzenia własnej listy „100” albo „101”. Zgodzi się Pani ze mną, że ranga bohaterów książki jest różna, nieporównywalna. Zupełnie inną rolę odegrał w Nowym Sączu długoletni burmistrz Władysław Barbacki inicjując imponujący szereg przedsięwzięć cywilizacyjnych (elektryfikacja, wodociągi, budownictwo), a inną, rzeczywiście jednostkową – strażak Adam Michalewski, który w ostatnim dniu okupacji niemieckiej ocalił przed wysadzeniem most nad Kamienicą nazwany dziś jego imieniem. Jedne osoby nikną nieco w mrokach historii, inne nieprzerwanie jaśnieją w sądeckim poczcie herosów i luminarzy. Jedne stoją na spiżowych cokołach, inne żyją już tylko w pamięci nielicznych. Wszystkie jednak niczym reflektory oświetlają i wyostrzają nasze spojrzenie na ponad siedmiowiekowe dzieje miasta i regionu.
Jaka ma być funkcja książki? Jak Pana zdaniem odczytają ją sądeczanie za, powiedzmy, sto lat?
- Sam jestem ciekaw. Być może za kilkadziesiąt lat ranga niektórych moich bohaterów zmniejszy się, a innych, teraz pominiętych lub zepchniętych na drugi plan, zajaśnieje nowym blaskiem. Czas, odleglejsza perspektywa zawsze weryfikują nasze oceny. Zwracam uwagę na formę: prezentowane sylwetki nie są ujęte w ramy dyscypliny naukowej, nie mają charakteru klasycznych biogramów encyklopedyczno-biograficznych. Wręcz przeciwnie. Celowo zdecydowałem się na różnorodność form prezentacji, od poszerzonej informacji, po eseje i felietony z elementami minireportażu. Wszystko po to, żeby w poszczególnych biografiach przekazać informacje o ludziach kojarzonych z Nowym Sączem i Sądecczyzną. Jesteśmy sądecką wspólnotą połączoną może na pozór niewidzialnymi, ale jakże zrozumiałymi dla nas więzami. „101 sądeczan” są próbą przybliżenia w tak długim już łańcuchu generacji naszych sądeckich przodków i kilkunastu rówieśników. Warto poczuć się ich spadkobiercami, warto spierać się z nimi o kształt duchowy i materialny tego sądeckiego dziedzictwa, i wreszcie warto świadomie to dziedzictwo kontynuować. Większość postaci umieszczonych w tej książce ma fundamentalne znaczenie dla tożsamości sądeckiej grupy obywatelskiej, są bardzo ważne dla poziomu i miejsca Nowego Sącza i Sądecczyzny w cywilizowanym świecie. Czy to nie piękne, że znakiem rozpoznawczym ziemi sądeckiej są np. ojciec kolei – Julian Dunajewski, założyciel „Krzemowej Dolinki” nad Dunajcem Roman Kluska i pierwszy żołnierz RP, wojskowy-humanista gen. Franciszek Gągor, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Łącznie 16 kobiet i 85 mężczyzn, co stanowi mniej niż obecnie modne i moim zdaniem niesłusznie forsowane parytety, ale z punktu widzenia historii zdominowanej przez rodzaj męski nie są to proporcje złe. Reasumując: moją intencją było pokazanie postaci, które współuczestniczyły w tworzeniu tożsamości Królewskiego Grodu i okolic, i nadal kształtują nasze wyobrażenie o rodzinnej ziemi. Proszę mi pozwolić na podziękowania: nie byłoby tej książki, gdyby nie zacni patroni i mecenasi, gdyby nie towarzysz redakcyjnego trudu i udręki – red. Sławomir Sikora (autor pięknej i oryginalnej oprawy graficznej), gdyby nie prof. Bogusław Kołcz, któremu jest wdzięczny za fundamentalne przykazanie, żeby każde zdanie zaczynać dużą literą, a zamykać kropką. Dziękuję kolegom konsultantom – Leszkowi Migrale, Wojciechowi Butscherowi, autorom zdjęć, szefom instytucji, które udostępniły archiwa, osobom prywatnym – za użyczenie rodzinnych zbiorów. Dziękuję wszystkim moim rozmówcom, że miałem zaszczyt spotkać ich na swoje drodze życiowej i zawodowej. Dziękuję wreszcie swojej rodzinie, ojcu, żonie i córce również bez reszty zaangażowanych w to przedsięwzięcie.
A ja dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Anna Pawłowska
źródło: www.sadeczanin. info, 11 lipca 2012
Autor: -
Dodano: 2012-07-12 14:07:01