Kategoria: Media informują
To był naprawdę porządny most
Budowa nowego mostu na Kamienicy w Nowym Sączu, przy wylocie ulicy Tarnowskiej w stronę Krakowa i Tarnowa, wkroczyła w decydującą fazę. Budowlańcy, którym kibicuje całe miasto, rozbierają stary most. Przedwczoraj wisiały jeszcze nędzne kikuty dotychczasowej, dodajmy – newralgicznej dla 80-tysięcznego Sącza – przeprawy. Prace majstrów od wielu dni obserwuje z daleka starszy, elegancki pan. Przychodzi tu codziennie. Bronisław Kaleta (rocznik 1926), to bodaj ostatni budowniczy rozbieranego mostu. Z każdym uderzeniem pneumatycznych młotów, po których rozlatuje się stara przeprawa, ciężko wzdycha.
– Człowiek budował, a tu rozwalają, przykry widok – mówi pan Bronisław. – Gdyby oni wiedzieli w jakich trudnym warunkach ten most był stawiany.
Starszy pan głęboko się zamyślił.
Trochę historii
Budowa mostu na Tarnowskiej rozpoczęła się w 1948 roku, a zakończyła w 1952. Władza ludowa otworzyła, nowy łącznik Sącza ze światem, z okazji święta 22 Lipca.
Grała orkiestra i wygłaszano przemówienia, ale myśmy na to nie zwracali uwagi, bo człowiek się cieszył, że most będzie służył ludziom – wspomina nasz bohater.
Poprzedni most, usadowiony w identycznym miejscu, wyleciał w powietrze tej samej nocy, 18 stycznia 1945 roku, co zamek Jagiellonów w Nowym Sączu.
– Młodzież nie uwierzy, ale wszystkie mosty w mieście zamieniły się owej nocy w kupę gruzy, oprócz mostu na Kamienicy, na ulicy Lwowskiej, który ocalił nieżyjący już Adam Michalewski. Przeciął kable prowadzące do bomby – uzupełnia Bronisław Kaleta.
Most na Tarnowskiej był solidny, żelbetowy. Po odwrocie hitlerowców z Sącza, załamał się na środku.
– Nie było szansy nawet przejście przez niego. Poniżej, w innymi miejscu niż teraz, przerzucono przez rzekę kładkę drewnianą. Prowadziła do miasta, a po drodze była rzeźnia – snuje swoją opowieść pan Bronisław.
Pamięta też, że w miejscu gdzie obecnie jest pomnik Sybiraków (odsłonięty jesienią ub. r.) stała przed wojną szkoła. Podczas okupacji hitlerowcy edukowali tam swój narybek. Podczas wysadzenia zamku, jakiś zabłąkany kamień wpadł do domu na ulicy Kraszewskiego. – Zabiło młodą dziewczynę, która spała w pokoju z matką, kto o tym dziś pamięta – mówi starszy pan.
Za Bieruta, ale solidny
Trzeba przyznać, że most, wybudowany za Bieruta, był solidny. Wysoko usypano przyczółki, co spowodowało, że pomieszczenia na parterze w budynku sąsiadującym z mostem zamieniło w suteryny. Wysadzony przez Niemców most połączył oba brzegi Kamienicy, po powodzi stulecia w 1934 roku i takie to są koleje losu sądeckich przepraw rzecznych, co dajemy pod rozwagę autorom Encyklopedii Sądeckiej, gdyż w tej mierze ich wiekopomne dzieło zawiera lukę.
Przy budowie mostu Kaleta pracował jako mechanik.
– Obsługiwałem wszystkie maszyny: motopompy, betoniarki, poniemieckie kompresory – wspomina. Z pompami były wieczne kłopoty.
– Ciągle nawalały i musieliśmy kombinować, żeby pracowały. Jak szły wykopy, to pompy musiały od trzeciej nad ranem być w ruchu, żeby do siódmej odprowadzić wodę z dołów – opowiada nasz bohater.
Kto projektował most na Tarnowskiej – pan Bronisław nie pamięta, za to doskonale pamięta innych bohaterów tego wydarzenia.
– Głównym inżynierem budowy był inżynier Kowalski – mówi. – Mieszkał przy Rynku. – Brygadzista robót ziemnych nazywał się Maksymilian Twardowski. Mieszkał obok mostu, a dozorcą był Stanisław Gałęziowski, który też z okna swojego domu widział Kamienicę. Zaś biuro naszego przedsiębiorstwa „Przebudowa dróg i mostów” znajdowało się przy alei Batorego, gdzie głównym dyrektorem był inżynier Krzemień.
Budowa mostu przeciągnęła się na cztery lata, gdyż były trudności z maszynami, cementem, żelazem zbrojeniowym, ze wszystkim. Polska się dźwigała po wojennych zniszczeniach i Nowy Sącz nie był bynajmniej na celowniku centrali. To nastąpiło po następnych 10 latach, w czasach sławnego „eksperymentu sądeckiego“.
– Trapiły nas różnego rodzaju braki i przestoje – przyznaje Bronisław Kaleta. – Czekało się na materiały, a w tym czasie cały ruch, tak jak i teraz, skierowany był na jedyny ocalały most na ulicy Lwowskiej.
Przy moście na Tarnowskiej jego budowniczowie nie obłowili się. W każdym razie panu Bronkowi nic o tym nie wiadomo.
– Takie były zarobki, że z bidą mogły wystarczyć na przeżycie, ale byłem wtedy kawalerem i przy tym moście poznałem swoją przyszłą żoną – Emilię, z domu Tarasek – uśmiecha się do wspomnień starszy pan.
Epokową inwestycję, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, obsługiwały amerykańskie auta z demobilu. Ruch samochodowy był niewielki, nie to co teraz. Jak pięć razy w ciągu dnia przejachał automobil przez Rynek, to było święto. Przeważnie turkotały chłopskie furmanki, zaprzężone nie tylko w konie, bo i często w krowy.
Budowa mostu na Tarnowskiej miała priorytet u władz powiatowych, ale trzeba mieć na uwadze, że równolegle budowano most na Kamienicy we Frycowej i szosę od wiaduktu na ul. Nawojowskiej. Weźmy uczciwie poprawkę, że Sądecczyzna dopiero budziła się po wojnie…
Świadek historii
Bronisław Kaleta nie tylko o rozbieranym moście na Kamienicy miałby dużo do opowiedzenia.
– Budowałem zaporę w Rożnowie, co ją rozpoczęli Polacy w 1935 roku, a zakończyli Niemcy w 1942 – mówi.
Jako młody chłopak, po zawódowce, zrobił uprawnienia spawacza i to w jego późniejszym życiu wielokrotnie procentowało.
Słowem – pan Bronisław to kawał historii sądeckiej. Pochodzi z Posadowej, dzisiejsza gmina Gródek nad Dunajcem. Od dziecka miał smykałkę do mechaniki. Do dzisiaj jest dobrodziejstwem sąsiadów: złota rączka, wszystko naprawi!
Po wspomnianych budowach w Rożnowie i na Tarnowskiej następne 26 lat pan Bronisław przepracował, a właściwie przejeździł, w dyrekcji lasów państwowych na ulicy Kraszewskiego w Nowym Sączu, jako kierowca mechanik. Potem poszedł, jak to się wtedy mówiło, „na taksówkę”. Ten okres swojego życia dobrze wspomina. Najpierw to była warszawa, a potem fiat 125p. Szarmanckiego szofera taryfy o numerze 86 pamięta zapewne wielu sądeczan…
Czas na pytanie?
– Czy próbowano wytrzymałość Waszego mostu, co obecnie było głównym powodem rozbiórki starej przeprawy? – docieka Krakowska.
– A jakże, to nie była fuszerka! – zaperzył się starszy pan o przedwojennym podejściu do pracy i obowiązku. – Wjeżdżały na most wyładowane żelastwem ciężarówki, ale wtedy nikomu nie śniło się o tirach – dodaje.
Choć to były czasy stalinowskie Kaleta nie pamięta, żeby po budowie kręcili się ubecy.
– Nikt nas nie musiał pilnować – tłumaczy. – Owszem, przyjeżdżały kontrole, ale przecież dla Sądeczan, dla siebie, a nie dla Moskali ten most budowaliśmy!
Dziś najbardziej panu Bronisławowi imponują maszyny, które widzi z prowizorycznej kładki dla pieszych, postawionej przez budowniczych nowej przeprawy.
– Myśmy pracowali na prymitywnym sprzęcie, gdybym ja miał takie świdry i młoty… – rozmarzył się Bronisław Kaleta. A potem zasmucił się. – To był porządny most – rzekł z godnością i odszedł w swoją stronę. Dzisiaj też tu przyjdzie…
fot. (leś)
Henryk Szewczyk
Autor:
Źródło: Gazeta Krakowska
Dodano: 2006-06-21 00:00:00
Zobacz też najnowsze aktualności
lub