Kontakt: Rynek 1, 33-300 Nowy Sącz, tel. +48 18 443 53 08, +48 18 44 86 500

Sobota, 04 października 2025 r.    Imieniny obchodzą: Rozalia, Franciszek, Konrad

Kategoria: Media informują

Sądecki rudymentarz

W minioną sobotę w restauracji "Meksykańska" w Nowym Sączu przybyły z Kanady pisarz z sądeckim rodowodem, Waldemar Kontewicz czytał fragmenty swojego ostatniego dzieła – "Rudymentarza sądeckiego". W wieczorze litrackim wzięła udział również znana pisarka Miriam Akavia, przewodnicząca Towarzystwa Przyjaźni Polska-Izrael, urodzona przy ul. Łobzowskiej w Krakowie i zamieszkała w Tel Avivie.
Oto fragment opublikowanego kilka miesięcy temu artykułu z „Dziennika Polskiego” przybliżającego sylwetkę Waldemara Kontewicza:

***


Podczas spaceru po parku nad Grand River w Ontario Waldemar Kontewicz usłyszał od córki, studentki medycyny, pytanie: - Jak nazywała się twoja młodzieńcza ulica?
- Podhalańska, dziecko, w Nowym Sączu.
I tak opowiedział jej o Stasiu Haliniaku, ślizganiu się na tekturowych tornistrach na Kocich Plantach, ubawach podczas koncertów "Błysków" w klubie ZMS nad "Imperialem", wyprawach do konfietowej oficyny Dudzikowej na rogu ul. Grodzkiej, kąpielach w Kamienicy w tzw. basenach powstałych w wyniku przegrodzenia rzeki betonowymi kaskadami, konfraterni pod tajemniczą nazwą ZIP działającej w rejonie kładki wiszącej pomiędzy Białym Klasztorem z cmentarzem w Gołąbkowicach.
- Stasiu Haliniak, córuś, to był taki sądecki cudak, wariat boży. Gdy był głodny, wchodził do miejscowej restauracji, co to cesarza Franciszka Józefa jeszcze pamiętała, i wkładał palce do pierwszego lepszego talerza, pytając zarazem o jakość jarskiego dania. Zaskoczony gość, jak niepyszny wynosił się z reprezentacyjnej jadłodajni, a Stasiu siorbał zupę szybciej niż bezdomny kundel. Nikt w mieście nie wiedział skąd przybył ten człowiek i jak się nazywał. Przypominał on wielce Nikifora. Łemko z Krynicy miał genialny zmysł kolorystyczny, podczas gdy Stasiu był gawędziarzem. A opowiadał rzeczy niebywałe. Wystarczyło tylko poczekać, aż dokończy talerz zalewajki.

52-letni Waldemar Kontewicz, magister fizyki, od kilkunastu lat nauczyciel w Philip Pocock Catholic Seconadry School - szkole średniej w Toronto w Kanadzie i działacz polonijny – odkrył w sobie talent pisarski niejako w biegu, zajmując się tłumaczeniami i pisaniem artykułów (m.in. do "Polityki"). I oto teraz do Nowego Sącza, miasta jego młodości "durnej i chmurnej", nadchodzą jego opowiadania i publikacje w znaczących pismach literackich zanurzone – jak np. "Sądecki rudymentarz" - głęboko w krajobraz miasta nad Dunajcem i Kamienicą.

- W podstawówce, gdy zapytałem pani od matematyki jak Eratostenes obliczył, że dookoła ziemi zmieści się aż 252 000 stadionów takich jak Sandecja, to poskarżyła się ojcu, że mam głowę zaprzątniętą jakimiś bzdurami. A ja myślałem o tym, ile meczy musi rozegrać nasz najlepszy zawodnik Żabecki – lewy łącznik ataku o brylantowej technice piłkarskiej – aby przebiec tyle stadionów.

Kontewicz, nie kryjąc nostalgii, wspomina smak pierwszych zarobionych pieniędzy, które otrzymał za zbijanie skrzynek do owoców na Boconiu, przy dzisiejszej ul. Dojazdowej. Spogląda w przeszłość niezwykle plastycznie.

- W mojej szkole smutny Gomułka na portrecie wiszącym na ścianie wyglądał jak oskalpowana Blada Twarz, którą Indianie zapomnieli dorżnąć. Zresztą Cyrankiewicz też był łysy, ale przynajmniej się uśmiechał.

Kontewicz podkreśla, że dużo zawdzięcza sądeckim nauczycielom: plastykowi Stanisławowi Szafranowi, który nauczył go nie tylko trzymać ołówek i pędzel, ale też wrażliwości na sztukę, oraz - już w Studium Nauczycielskim – Bronisławowi Gawlikowi.
- Pan Bronek był moim mentorem, wybawca (niech zostanie tajemnicą przed kim), pedagog wyjątkowym, intelektualnym gigantem, łowcą talentów pedagogicznych. W ogóle, chodząc do „elektryka”, miałem szczęście do nauczycieli. Magister Manna wszczepił mi miłość do Beskidu Sądeckiego i...roweru. Ekscentryczny chemik Różański, który potrafił nazwać każdego „małpą kolorową”, imponował wiedzą i sprawiedliwością. Nie zapomnę polonistki Zofii Kosmydel, matematyczki Kazimiery Saroty i mojego prywatnego bakałarza, wiecznie zatabaczonego profesora Kosibę.

Jeszcze jako uczeń "elektryka", za protekcją malarza Kalinowskiego, pracował Kontewicz podczas wakacji w ZNTK.
- Kiedy szedłem po kładce nad torami kolejowymi, pod którą lokomotywy puszczały gęste kłęby czarnego dymu, już z daleka blaszane głośniki zawieszone wysoko na słupach ryczały skoczną pieśń. Czułem się prawie tak samo jakbym czytał opowiadania Tadeusza Borowskiego. Kiedy przekroczyłem bramę, zastałem za nią świat czarnych smarowozów ludzkich. To była Nowosądecka Apokalipsa. Zaprowadzono mnie na warsztat i przedstawiono "Dziadkowi" – temu samemu z Doliny Śmierci. Jakże mi się podobała jego niebieska kropka pod okiem i długie farbowane na blond włosy. Jeździł on wózkiem "elką" i woził ciężkie akumulatory na złom. Miałem mu pomagać w tym, co było dla mnie dobrym wprowadzeniem do fachu. W kanciapie elektryków zobaczyłem też tyle zdjęć rozebranych kobiet przyklejonych do ścian, że się mi zdawało, iż coś w tym życiu przeoczyłem, albo czytałem jakieś inne książki.



Na zdjęciu: Waldemar Kontewicz wraz z żoną.


Choć przedzielony oceanem, Kontewicz jest obecny w swoim Sączu niemal codziennie, poprzez listy, telefony, prasę i internet.
- Bohaterami moich snów są zarówno Pan Cogito Herberta i Stryjaszek Pepi Hrabala, jak i zabijaki z ZIP, takie jak "Dziadek" czy "Zbyniu" – mówi Waldemar. – W piłkę grałem z braćmi Zawiślanami, kumplowałem z Gieniusiem Sieją (sławny gitarzysta "Błysków" i Pawełem Korczem (inżynierem) z Szujskiego, Andrzejem Kędzierskim (niestety, zginął w wypadku samochodowym) i całą plejadą Baranów od Zdziska do Tadzika, których ojciec (piekarz) prowadził w każdy Wielki Piątek do kościółka kolejowego z wypieczonym pięknie Barankiem.

W Kanadzie takiego grona przyjaciół już nie ma. Jedynym, najbliższym druhem jest tam na obczyźnie inny sądeczanin, Władysław Lizoń, organizator pomocy dla powodzian i wysyłki łóżek szpitalnych do szpitala w Nowym Sączu.
Waldemar chłonie każdą nowość z rodzinnego regionu. Gdy łapie go chandra przegląda albumy z dziełami Hasiora i Nikifora. Pyta co się dzieje na ul. Podhalańskiej, Limanowskiego, co na Barskiem i Przehybie. Jednym tchem przeczytał książkę Antoniego Kroha "Sklep potrzeb kulturalnych".

- Nowy Sącz to dla mnie prowincjonalizm rozumiany bez pejoratywnych skojarzeń: piękny w formie, prosty w treści, ujmujący duchowością, oryginalny tradycją, ludzki swoją szczerością, nikiforowski w swojej absolutnej kolorystyce.

***

Jedna z historii, jaką Stasiu Haliniak opowiedział Kontewiczowi, dzieje się w Rdziostowie.
- Wybrałem się kiedyś z Haliniakiem do brzozowego zagajnika, a serce mi biło jak parowy młot w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w 1964 roku.
Usiedliśmy na leśnej ściółce, którą on zwał sucholeszczą, i przysłuchiwaliśmy się znanym tylko Haliniakowi odgłosom. Wyjawił mi wtedy, ze był tu już podczas wojny Stasiu widział na własne oczy jak Sichertheit Dienst (policja porządkowa) przyganiała tutaj kolejnych sądeckich chasydów, by ich rozstrzeliwać i spychać do rowu z wapnem. Stasiu przykładał teraz ucho do pnia brzozy i nasłuchiwał.
Takim go zapamiętałem.

Autor:
Źródło: Jerzy Leśniak
Dodano: 2003-07-14 00:00:00

Warto zobaczyć:

Centrum Informacji Turystycznej Budżet obywatelski Nowego Sącza dotacje-ochrona-srodowiska Zwiazek Powiatów Polskich Programy realizowane ze środków z budżetu państwa e-PUAP Nowosądeckie Forum Seniorów Nowosądecka Karta Rodziny Interwencja w sprawach nieporządku na terenach miejskich Stowarzyszenie Sądecki Obszar Funkcjonalny Punkt konsultacyjno-informacyjny programu Czyste Powietrze Realizujemy zadanie finansowane ze środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska Młodzieżowa Rada Miasta Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej

Copyright © 2002-2025 Urząd Miasta Nowego Sącza WCAG 2.0 (Level AAA) W3C

Polityka Prywatności i Cookies