Kategoria: Media informują
Wspomnienia zawsze bez wad
Stuknęła „Dziennikowi” sześćdziesiątka. Okrągły jubileusz. Mam swoją skromną rocznicę i ja. Właśnie minęło dwadzieścia lat od dnia, kiedy z wypiekami na twarzy w Kronice Nowy Sącz - Tarnów zobaczyłem swoje pierwsze trzy teksty.
Oto 20 lutego 1985 r. w informacji zatytułowanej „Trzeba zrobić porządek przed Podhalem” początkujący reporter piętnuje bałagan panujący przed popularnym sądeckim kinem, gdzie od godziny 14 sprzedawane były bilety na film „Klasztor Shaolin”, a już o 9 ustawiały się tasiemcowe kolejki i buszowały „konie” (dla niewtajemniczonych - goście nielegalnie handlujący biletami, które im się jakimiś lewymi kanałami udało nabyć). Takie to czasy wtedy panowały! Do kina nie można się było dostać, bo ludzie walili doń drzwiami i oknami.
Obok zaś - relacja z XXXII Zimowej Spartakiady o Memoriał Romana Stramki. Do tej imprezy zawsze miałem stosunek szczególny, jako niegdysiejszy triumfator tych zawodów, a później zaś przez długie lata - sędzia narciarski. I wreszcie wielki tytuł: „Nowosądeczanie zdeklasowali przeciwników" o tym, że w mistrzostwach Polski Zrzeszenia LZS reprezentanci wszystkich regionów musieli oglądać pięty biegaczom z naszego województwa, z LKS Poroniec, LKS Jedność i LKS Poprad Muszyna, bowiem ci na piętnaście konkurencji wygrali trzynaście. Dzisiejszym mistrzom Sądecczyzny mogę tylko życzyć takich wyników!
Zamiłowanie do „Dzienniczka" wyniosłem z domu, bowiem w latach 50. pisywał do niego mój szanowny tato. Jako polonista z „Mickiewicza", na początku roku 1985 zostałem doprowadzony przez kol. red. Barbarę Rotter przed oblicze red. Sławomira Sikory, który kierował sądeckim oddziałem. Szybko wtopiłem się w dziennikarską brać. Wspomniany Sławek, Kazimierz Strachanowski (Polska Agencja Prasowa, długoletni korespondent DzP), Kazimierz Bryndza, Antoni Kiemystowicz, Stanisław Śmierciak (legendy „Gazety Krakowskiej”) nader życzliwi przyjęli żółtodzioba. Mniej więcej do połowy lat 90. wszyscy tworzyliśmy jedną rodzinę.
W owych czasach na drugim piętrze „Narutowicza 6” w redakcjach niepodzielnie panowały dwie osoby: u nas - Halina Kociołek, w „Gazecie" - Irena Legutko. Pani Halinka - osoba wielkiego serca, wspaniała pracownica i koleżanka, mistrzyni w pisaniu na teleksie marki Zbrojovka Brno. Szczerze ją podziwialiśmy za cierpliwość przy wklepywaniu w taśmę perforacyjną naszych pobazgranych „utworów”. Kiedy trzeba było, skorygowała nazwisko, poprawiła jakiś błąd. Najpierw odbywała się trwająca kilka godzin ceremonia pisania, a później - tyleż samo wysyłania. Piekielne czechosłowackie urządzenia tak strasznie hałasowały, że na ulicy było słychać, jak dziennikarze pracują. Telefaksy nastały dopiero na początku lat 90., a komputery - w połowie ostatniej dekady tamtego wieku. Drugą wówczas naszą panią była Helena Gębarowska, strażniczka porządku w biurze. Od czasu do czasu przynosił swoje teksty Tadeusz Golec, stały współpracownik naszej gazety. Po paru latach etatowo dołączyli do nas Elżbieta Pyszczak i Jerzy Cebula. Dodajmy, że w Zakopanem przez kilka dekad synonimem „Dziennika” był legendarny Wojciech Jarzębowski.
Wkrótce sądecki oddział „Dziennika” zaczął pęcznieć. Przez niecały rok wydawaliśmy „Głos Sądecki". Jego naczelnym był Sławomir Sikora, który potem zmienił firmę. Zatrudnienie znaleźli m. n. redaktorzy: Jacek Zaremba, Daniel Weimer, Jerzy Wideł, Iga Michalec, Maria Olszowska, Jerzy Leśniak, Wojciech Chmura. Rozbudowane zostało biuro ogłoszeń, powstał pion marketingu. Utworzyliśmy kilkuosobowe ekspozytury w Nowym Targu i Zakopanem, znaleźliśmy korespondentów w Limanowskiem, Gorlickiem i na Podhalu. Zaczęliśmy wydawać w jednym grzbiecie „Dziennik Nowosądecki” i „Dziennik Podhalański”. Później w roku 2001 pojawił się nowy szef, wkrótce dobili do nas kolejni dziennikarze. Obie mutacje się usamodzielniły.
Ale ja dzisiaj jubileuszowo i sentymentalnie z łezką w oku sięgam pamięcią do tej pierwszej mojej dekady w „Dzienniku”. Bo, jak śpiewali niegdyś Skaldowie: „szanujmy wspomnienia, wspomnienia są zawsze bez wad”. I mieli rację bracia Zielińscy. Zapewne zgodzą się ze mną dawni koledzy, z których kilku już redaguje „Niebiańskie Wiadomości”, że było to czasy bardzo romantycznej pracy. O wiele więcej niż dziś, w sądeckim środowisku dziennikarskim było życzliwości, wzajemnego zaufania, solidarności, choć sytuacja polityczna u schyłku PRL wcale nie skłaniała do optymizmu.
Piotr Gryźlak Autor:
Źródło: Dziennik Polski
Dodano: 2005-03-01 00:00:00
Zobacz też najnowsze aktualności
lub