Kategoria: Media informują
Gliniany pył w nozdrzach
Małopolska Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza PSP wczoraj rano wróciła z Bam w Iranie do bazy w Nowym Sączu. Ratownicy przyznają, że na gruzowisku największym ich wrogiem, a zwłaszcza psów pracujących węchem, była glina, której pył zaklejał nozdrza już po kilku minutach.
- Odczuwamy totalne zmęczenie, chęć snu i satysfakcję, że nasza akcja w Bam była pomocna ofiarom - mówi starszy kapitan Bogdan Gumulak. - Choć nie udało się znaleźć żyjących pod gruzami, to przeszukanie rumowiska i stwierdzenie, że tam nie ma żywych pozwalało na użycie sprzętu oraz szybkie usuwanie trupów, żeby zapobiec wybuchowi epidemii. To był wyścig z czasem o życie tych, którzy przeżyli samo trzęsienie ziemi oraz o życie ratowników. Przyznaję, że było mnóstwo ludzi i sprzętu do usuwania gruzów. Zasypanych poszukiwali ich bliscy lub ekipy zagraniczne. Zaskoczyła nas życzliwość mieszkańców i ich zdyscyplinowanie. Kiedy mówiliśmy, by żadne hałasy nie zakłócały pracy geofonów, to na ulicach zamierał ruch. Nawet wyłączano silniki autobusów, a pojazdy były przepychane przez ludzi najdalej od miejsca akcji. Brakowało jednak koordynacji w prowadzeniu działań w ruinach miasta, które rzeczywiście w praktyce już nie istnieje.
- Opóźnienie startu z Balic okazało się dla nas iście zbawienne - opowiada aspirant sztabowy Grzegorz Smajdor. - W planie było lądowanie w Kerman i siedem godzin jazdy do Bam. Gdy byliśmy w powietrzu, kończono badanie lotniska w Bam i nam jako pierwszym zezwolono na lądowanie. Byliśmy więc w akcji szybciej niż inne ekipy, które ruszyły w drogę przed nami. Już z powietrza Bam przypominało ocean gruzów. Nawet port lotniczy przestał być całym budynkiem. Na pasie startowym w efekcie trzęsienia nie powstały jednak pęknięcia i uskoki, a więc nasz wojskowy samolot typu casa mógł wylądować. Byliśmy przygotowani w kraju przez arabistów, że mogą być kłopoty z psami, gdyż tam, z przyczyn religijnych, pies uchodzi za stworzenie nieczyste. Faktycznie, psów hodowanych przez ludność nie spotkaliśmy, ale nasze zwierzaki Arabowie przyjęli z sympatią jako sojuszników w szukaniu ofiar. Nawet głaskali i przytulali pieski. Robili sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia.
Dla psów największym wrogiem był wszechobecny gliniany pył - wyjawia starszy aspirant Krzysztof Gruca. - Miasto zbudowano z mułowych cegieł pospajanych glinianą zaprawą. Gdy mury runęły, wszystko się rozkruszyło. W ten sposób dla zasypanych zmalały nadzieje ocalenia. Glina zapycha wszystkie otwory. Pozbawia dopływu powietrza i możliwości oddychania. Poza tym nie było wiadomo, ilu ludzi jest pod gruzami danego budynku. Gdy powiedziano nam o pięcioosobowej rodzinie, to odnaleźliśmy dwanaście ciał. Wtedy zrozumieliśmy, że w Bam liczba ofiar może być większa niż zakładano w najgorszych prognozach. To potwierdzała każda godzina, każdy dzień. Gdy nasi sąsiedzi, ratownicy działający na innym rejonie, wykryli oznaki życia, to już po przedarciu się przez rumowisko dosłownie oniemieli. Kataklizm zastał pięć osób przy posiłku w kuchni. Zostali odcięci od świata, ale mieli jedzenie i picie. Przy spotkaniu z ratownikami ofiary były w lepszej formie fizycznej niż ci, którzy ich ocalili. To był cud. Takich sytuacji byli kilka, a może kilkanaście. Zazwyczaj jednak ratownicy odnajdywali już tylko trupy.
Stanisław Śmierciak Autor:
Źródło: Gazeta Krakowska
Dodano: 2004-01-03 00:00:00
Zobacz też najnowsze aktualności
lub